niedziela, 4 listopada 2012

ACTA zrobiła coś dobrego.


Nie, nie zwariowałem. Od razu jednak zaznaczę, że wiem co, to ścierwo może zrobić złego. Ale wiem również, co dobrego. Choć obie rzeczy się wykluczają, postaram sie pogodzić wodę z ogniem.
Dwie rzeczy, które nasuwają mi się po głębszym zadumaniu i ciągłym śledzeniu internetu oraz wszelakich stacji informacyjnych radiowych i telewizyjnych, to przede wszystkim sprawa solidarności społecznej oraz rokujących wreszcie nadzieję postanowień wyborczych.
Jeśli idzie o zaobserwowaną przeze mnie ludzką solidarność, cieszy mnie, że setki, ba! –  tysiące ludzi, za pośrednictwem internetu potrafi natychmiast się skrzyknąć w imieniu jakiejś sprawy. Z niekłamanym zaskoczeniem, ale i podziwem widzę, że na jednym proteście spotyka się anarchista z obrońcą telewizji Trwam, członek prawicowej młodzieżówki z kibolem, czy komunista z liberałem. I nie robią tego, by wzajemnie tłumaczyć wyższość jednej idei nad drugą, ale jednym głosem krzyczą: „Nie dla ACTY!”.  Wiedzą, że sprawa jest poważna. Naprawdę chodzi o ich przyszłość – ich, ich dzieci i wnuków. Zauważcie, że nawet nagły atak mrozów nie zniechęca ludzi do protestów.
Nieźle rząd załatwił przez tę nieszczęsną ACTĘ. Na razie przekłada się to tylko na okrzyki niezadowolenia, ale kiedyś przyjdą wybory. A ludzie są pamiętliwi – szczególnie młodzi.
I tutaj nadchodzi druga moja refleksja. A co, jeżeli to wszystko jest dokładnie przemyślane i sterowane? Co, jeżeli cała ta zadyma świadczy jedynie o politycznym cwaniactwie i przewidywaniu imć Donalda – premiera? Bredzę? Nie sądzę. Obserwując na bieżąco posunięcia Tuska w określonych sytuacjach dochodzę do wniosku, że jego zaletą jest umiejętność błyskawicznej reakcji na nieoczekiwane wydarzenia. Ten cwany lis robi wszystko, aby każdą wpadkę, niezręczność czy porażkę natychmiast przekuć w sukces.Podejrzewam, że pewnego pięknego dnia, zupełnie nieświadomy zadymy, siedział sobie popijając poranną kawkę, gdy nagle jakiś doradca zwrócił mu uwagę na dym, który podniósł się znad internetu.
- „Bogdan i Michał do mnie!” – wrzasnął.
Uuuuuu…… Gorąco. Myślę, że Zdrojewski i Boni zesrali się na starcie. Doskonale zdali sobie sprawę, że poprzez swoją pierdołowatość i krótkowzroczność wywołali w kraju małą rewolucję. Wystarczyło zacząć trąbić o zamiarze podpisania pół roku temu, dać się wypowiedzieć zainteresowanym, wysłuchać wszystkich przeciw i umożliwić premierowi dumne ogłoszenie przed kamerami, że Polska wraz ze swoim największym sojusznikiem – Niemcami mówi stanowczo NIE przeciw umowie ACTA jako dokumentowi godzącego w to, co kochamy jako naród najbardziej, czyli  WOLNOŚĆ!
A tak mamy smród i wrzask!
„Co robić, co robić?” – myśli Donek – „Może rzucę narodowi na pożarcie tych dwóch tumanów? Nie. W tym przypadku to się nie sprawdzi. Za duża afera.”
Donald przechadzał się nerwowym krokiem po kancelarii. Boni i Zdrojewski ze spuszczonymi głowami sprawdzali wzór premierowego dywanu.
„A może….” – zaczął niepewnie Michał.
„Zamknij ryj” – zgasił go szef – „Najpierw nasrasz w kocioł z zupą a teraz chcesz mi pokazać gdzie leży cedzak? Słuchajcie głąby – zrobimy tak. Za chwilę ogłoszę, że wbrew terrorystycznym cyberatakom na nasze strony, przeciw zmanipulowanym przez opozycję incydentalnym protestom podpiszemy tę umowę. I jedynym powodem – zapamiętajcie to i powtarzajcie jak mantrę! – jest ochrona wielkich twórców i ich dzieł przed robaczywym, spiratowanym, internetowym tałatajstwem. Aha! I macie wszystkich zapewniać, że sam podpis nic nie znaczy, bo i tak obowiązują nasze przepisy prawne. Tak więc niepotrzebnie protestują, więc niech idą do domu. Nic im nie grozi.
- „Panie premierze, ale wie pan, że to nie do końca prawda”. – nieśmiało zaczął Zdrojewski – „Zaraz pismaki wyciągną szczegółowe zapisy z ACTY, opozycja to rozdmucha, specjaliści od prawa wyśmieją, a zwykli internauci oplują… Może zrobić się straszny dym”.
- „I bardzo dobrze. Niech się robi”.
- „Jak to?” – Boni aż wstał z krzesła – „Toż to może przerodzić się w rewolucję, która obali rząd!”.
- „Tak, – mruknął Tusk -  pod warunkiem, że ratyfikujemy to gówno. A my przecież….”
- „Nie ratyfikujemu tego szajsu!” – zakrzyknęli radośnie Bogdan i Michał.
- „Właśnie głąby! I tym samym z zamordystów przemienimy się w zbawców narodu. A naród nasz pamiętliwy idąc po raz kolejny do urn nie zapomni jak uratowaliśmy wolny internet.”
- „Ale może lepiej delikatnie zapowiedzieć, że nie będziemy się przymierzać do ratyfikacji? – wtrącił Boni – Inaczej długo jeszcze będą urządzać zgromadzenia!”
- „I bardzo dobrze!” – Donald zatarł ręce – „Chcielibyście, aby zamiast nich na ulicy znaleźli się lekarze, aptekarze, kierowcy, emeryci, strażacy, pogranicznicy? Czy wy kurwa widzicie jak nam się wszystko wokoło wali? Wiecie czym odpowiadacie przed narodem? Tak, właśnie – głową! Wolę takie internetowe, pokojowe zgromadzenie które krzyczy: nie podpisuj!, niż to jak spod okien kancelarii dociera do mnie: chcemy podwyżek! Dobra – wypad z baru! Aha! Michał bąknij coś o złożeniu na moje ręce dymisji, i że jej nie przyjąłem, a ty Bogdan spreparuj jakieś papiery, że zachęcałeś do konsultacji. Tylko, żeby wiarygodnie to wyglądało”
Po wyjściu ministrów Donald westchnął głęboko. Podszedł do szafy i wyciągnął piłkę, którą dostał w prezencie od Platiniego. Podbił ją kolankiem dwa razy i skonkludował: „Za tym wszystkim jak nic stoi Schetyna. Wykończę drania! Niech nie myśli że będzie ze mną pogrywał w chujki”.
Atykuł ten napisałem 27 stycznia  Dziś przeczytawszy go, myślałem: wywalić czy zostawić? Chyba zostawię, bo tak jak przewidziałem ratyfikacja raczej poszła w zapomnienie, niemniej ciekawi mnie, co z tym Schetyną?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz